Wspomnienia z Tokyo

Marcin: Już po wystawie Foodex Japan. Mamy możliwość porozmawiania z panem Markiem Juszczukiem, który prezentował markę Spacefruits na targach. Jak wrażenia z dalekiego wschodu oraz z targów, inna kultura, inne potrzeby, zapewne inne produkty oczekiwane na rynku?

Marek: Byliśmy w Tokyo. Gigantyczna metropolia, 35 milionów mieszkańców. 35 to praktycznie tyle co cała Polska. Miasto poukładane piętrami, sklepy i komunikacja. Metro ma wiele poziomów, w pierwszej chwili jest to nieco przytłaczające, ale organizacja jest taka, że jak się wie, gdzie się chce dojechać, to o dziwo można bez problemu trafić. Wszędzie mapki i to doskonale rozrysowane.

Marcin: A pierwsze wrażenie?

Marek: Automatyzacja. Automaty są wszędzie, dużo bardziej obecne niż u nas. Wszystkie płatności – wpłaca się pieniądze, odbiera resztę. W hotelu to samo, przy zameldowaniu, miła pani pokazała mi coś co wyglądało jak bankomat, wtyka się w dziurę paszport. Coś tam się w środku zrobiło, na ekranie wyskoczyła kwota, do innej dziury trzeba wcisnąć banknoty. Wypadła reszta, potem paszport i rachunek. Tak wyglądało przyjęcie do hotelu, to samo przy wyjeździe. Obsługa wszędzie jest, ale oni w ogóle nie dotykają pieniędzy. Wszystko automaty, kanapki, napoje, kawa, herbata, przekąski, jest tego mnóstwo – to samo w sklepach, czy gdziekolwiek poszliśmy na mieście. Wszędzie masa elektryków, takich malutkich, wyglądających jak paczki zapałek postawione na sztorc, bardzo fajnie wyglądały.

Marcin: Właśnie – a jak wycieczka po mieście?

Marek: Wychodzimy z pociągu, czy jak nazwać ten środek transportu, a tam jest mrowie ludzi, acz bardzo płynnie cały ruch się odbywa. Masa sklepików, wiele poziomów znów, na tych poziomach sklepy, sklepiki, restauracyjki. Wszędzie ciasno, jest mnóstwo miejsc, gdzie można coś zjeść i wszystko sprawia wrażenie, że wszystko jest zajęte. Wszędzie kolejki. Część wyglądała jak boksy takie, wchodzisz, jesz, wychodzisz, macha ścierką, wchodzi następny. Olbrzymi przerób wszystkiego. Też poszliśmy, zamówiliśmy, wszystko bardzo dobrze opisane, karty menu zakodowane dania i kwoty, zamówić jest łatwo. Wszechobecne pałeczki do jedzenia, jeżeli ktoś nie jest przyzwyczajony to jest ciężko. Bardzo zawiodłem się na herbacie, jeszcze bardziej na kawie. Za to muszę przyznać, że mają bardzo smaczne piwo, o dziwo w każdym miejscu jest jakieś lokalne. Ale największym zdziwieniem było sake. W Lublinie to próbowaliśmy w restauracji, obrzydlistwo, tam – zupełnie inny smak, zupełnie inny napój, lekkie wino w smaku, słodkie. Mocnych alkoholi tam nie ma za to. Co bardzo ciekawe jest tam dużo towarów z mojej branży – liofilizatów. W Polsce praktycznie nie są w ogóle dostępne, tam są wszędzie. Kawałek owocka, czekolada, bardzo ładnie zapakowane, drobne przekąski. Na przykład taka truskawka, na pół przecięta, liofilizowana, w białej czekoladzie. Przeźroczyste opakowanie, a cała paczka wygląda jak bombonierka z takimi truskawkami w środku. Pięknie zapakowane, widać, że tu liczy się też oprawa produktu, tam to jest tak, że na opakowaniu jest wręcz obrazkami naszatkowane. Dla nas jakby to przeliczyć, to kupa kasy, ale tam jest tego pełno.

Marcin: A jak z komunikacją, wiele słyszałem o tym, że angielski niby jest popularny, ale nie jest tak chętnie używany.

Marek: Ja wszędzie chodziłem z tłumaczem. Polak mieszkający tam na stałe, od podstawówki, rodzice fizycy pracujący tam na stałe od lat. Pokazywał mi alfabet i znaki, trochę tłumaczył jak to działa. Ponad 3200 znaków, żeby się na poziomie podstawowym komunikować. Praktycznie wszystko co robiłem, to był ze mną, on zamawiał różne rzeczy. On też ma kontakty w ambasadzie – pomagał organizacyjnie przy wyborach, zna ambasadora i udziela się w jakieś szkole przy niej. Jak byliśmy w ambasadzie na spotkaniu zorganizowanym z uwagi na targi, to też z nim byłem. Tam można było poznać wiele osób, które reprezentują całe organizacje polskich firm za granicą.

Marcin: A targi?

Marek: Tak, żeby obejść, to ze dwa dni. A żeby nie było, hale wypełnione na, na tej, jak by wystawia, wszystkie. Miejsce olbrzymie, też tam zaraz już robili następne targi, no to musi być miejsce przynajmniej na trzy takie wystawy różne, jakieś tematyczne. Samo miejsce pod targi przygotowane, po prostu gigantyczne. Ja tam za bardzo nie chodziłem, bo nie miałam tam i kiedy. Ja byłem na stoisku indywidualnym i chyba w złym miejscu, bo ja byłem wśród Japończyków, drobne dość stoiska, ale nie było jakby identyfikacji. Ktoś, kto się chciał spotkać z liofilizatami, tak jak ja jeżdżę na Targi, żeby zobaczyć to co mnie interesuje, jak są targi duże, to ja najpierw patrzę, co mnie interesuje i idę na wprost. I ci co do mnie przychodzili to właśnie tacy, którzy już coś konkretnie wiedzieli na temat liofilizacji. Mniej osób, które po prostu chodziły i odwiedzały, ale część tak chodziła i brała wszystkie możliwe próbki, co popadnie. No to garnek, to jabłka, to zgrzewka, a to tam coś. No ode mnie to nic z garną, bo oni nawet nie wiedzieli, co to jest.

Marcin: Jakie produkty pokazywaliście?

Marek: Miałem, rozsypane w gablocie te frytki. Ale to tak się przyglądali. Jedna firma bardzo je fotografowała. Widocznie też coś podobnego szukali albo próbowali produkować. Kilka razy taka firma francuska też przychodziła, oni mają wszędzie sklepy i w Japonii też. I też zainteresowani byli tymi frytkami. I produktami w czekoladzie, no to wyślemy im jakby też swoje rzeczy różni. Tam każdy mówi już, jak się próbował wejść na ten rynek, pół roku i albo się uda złapać, albo nie, trzeba bardzo dużo ofert wysyłać, więcej niż w Europie. Problem jest z płatnościami, ciężko ustalić, kiedy oni mają zapłacić? Towar jest tu. Czy mają zapłacić się za towar, którego nie widzą? No nie chcą, się na to zgodzić. Czy mają zapłacić tam, jak zobaczą towar? Ale ja się na to nie zgodzę. Bo jak i ja w razie, dlaczego jak odzyskam towar. I to jest problem. Najprościej to jest, jak już towar jest zapakowany, jakieś opakowania jednostkowe. Oni się zgadzają na te opakowania wtedy. Ktoś musi potwierdzić, że jest wysłane, nie tylko, że zapakowane. Też słyszałem o oszustach, co z zewnątrz w kontenerze, może być pakowane, ale w środku opakowanie zbiorczy puste. Z ich strony to może tak wyglądać, że też muszą być ostrożni. Z drugiej strony słyszałem, gorszą rzecz, to oni płacili pod prawie celny, jak statek nie w porcie stał tylko na redzie, czyli już wrócić nie mógł. Czyli już tego towaru nie można wycofać. Jakby nie zapłacili, to warto by dopłynąć tam do portu. To można zastrzec, żeby nie był, żeby nie był jakby wydany, ale wtedy płacą płaty portowe. Można też mieć kogoś na miejscu, ale to koszty. Jak już zbuduje się zaufanie, to wtedy leci problemu z zapłatami. To samo jest w Chinach, niektórzy z polskiej strony jadą do Chin. Patrzą, jak towarzystwo ładuję kontenery, jak się pakuje, to wszystko, żeby nic nie zrobili. I to jest największy problem. W Europie wszystko jest w zasięgu wzroku. Tam z kolei są lepsze ceny.

Marcin: A inne produkty, konkurencja?

Marek: Olbrzymia ilość produktów, z każdej strony świata, na przykład z Wietnamu dużo firm. Z Europejskich produktów, dużo czekolady. Także połączenia czekolady z liofilizatami. Można tam było znaleźć tabliczkę czekolady i nakruszone tam coś. Owszem wygląda jakieś okruchy, ale to są te owoce, albo takie duże plastry owoców, też łączone z czekoladą. Na przykład z jednej strony czekolada, z drugiej owoc. Ze śmiesznych rzeczy, wiele firm przywozi tylko puste opakowania, na targach są wystawione i potem zostawiają tam. Bardzo dużo Polaków, ale jako odwiedzających. Wystawców polskich raczej mało. Spotkałem tam na przykład firmę Mokate, było stowarzyszenie rzeźników. Przez KOWR organizowane z dofinansowaniami do wyjazdów. Ale nigdzie nie prezentowała się firma, konkretna firma, tylko wszyscy jako stowarzyszenie. Jakby ogólnie tam mięso i podobne produkty, ale nigdzie nie było banera konkretnej firmy. KOWR organizuje to tak, że każdy siedzi, ma swój stolik i ma swój słupek oszklony. Jest nazwa firmy na słupku i koniec. A oni działają tak, że to jest po prostu jako zrzeszanie się promuje.

Marcin: Wspominał pan o wizycie w ambasadzie.

Marek: Tak, byłem tam, można by powiedzieć, że dzięki uprzejmości pana Amanowicza, on jest prezesem tego stowarzyszenia, oni to chyba współorganizowali, zaprosił mnie. Poznałem mnóstwo ludzi. Ogólnie to było bardzo fajne, że ambasada z okazji takich targów zrobiła u siebie coś dla Polaków na targach integrującego, taki miły polski akcent. Na pewno następnym razem będę jechał z KORW, do Singapuru, to pewnie będzie tak, że wszyscy razem siedzą, niby pokazywana jest organizacja, ale przecież jak ktoś będzie potrzebował konkretnego produktu to oni pokierują. To trochę zasada koła zamachowego, inni będą wiedzieć o mnie, ja o innych, to są bardzo cenne kontakty.

Marcin: A może coś czego się nie spodziewaliście?

Marek: No jedna rzecz. Pojawiały się firmy i osoby, szczególnie jedna, które obiecywały sprzedaż produktu na tamtym rynku. Przykładowo przyszła jedna pani Polka, ona tam mieszka. Oferta mniej więcej taka, że zapłaci im się 150 tysięcy złotych, a oni wszystko sprzedadzą. Rozmowa świetna, widać, że się tym zajmuje, zakładam, że po psychologii, albo z jakimś podobnym wykształceniem. Głównie o tym, że tam bez niej się nic robić nie da, ale jak nie zaczęłam konkretne pytania zadawać, to już zaczęła przeczyć temu, co mówiła mi wcześniej. Jak rozmowa schodziła na konkrety, to już nic się więcej nie dało dowiedzieć. Pytałem co konkretnie wchodzi w jej zakres oferty. To ona na to, że to nam i ustawi, żebym później był szczęśliwy, moja rodzina, żeby później sprzedać firmę. No to ja znów o konkretach, po co tu jestem, co oni zrobią, bo ja to muszę jakoś ocenić, a ona, że to jest jakby pierwszy krok, a później jak będzie sprzedaż, to będzie sukces firmy. No i tak w kółko. Umowy w końcu żadnej nie wysłała, ale jak chciałem, żeby wysłała informacje co do oczekiwań sprzedaży i jej warunków, to ona mi w końcu napisała, że ona nie jest „załatwiaczem”.

Marcin: To jeszcze jakieś kilka słów na koniec, jakieś podsumowanie całości.

Marek: Bardzo cenne doświadczenie, możliwość poznania masy ludzi. Też wiem, że następnym razem pewne rzeczy muszę inaczej zorganizować. Na pewno tego typu targi są olbrzymią szansą. No i też wparcie innych Polaków, ambasady czy innych.